Tytuł oryginału: „Niechciany w Polsce trafił do UFC: Daniel Omielańczuk”
Po tym jak swój kontrakt z największą na świecie organizacją przed ponad dwoma laty w kiepskim stylu pogrzebał Maciej Jewtuszko, przegrywając po bezbarwnym pojedynku z Curtem Warburtonem na UFC 127, cierpliwość nadwiślańskich fanów MMA została poddana nie lada próbie.
W końcu jednak nadeszło długo wyczekiwane ukojenie i nasz rodak w osobie Daniela Omielańczuka podpisał kontrakt z największą i najlepszą na świecie organizacją MMA.
Zapewne nieświadomy doniosłej dla polskich fanów roli, jaką odegrał Joe Silva kontraktując naszego zawodnika, soczyście splunął na poniewczasie zawstydzone lica włodarzy KSW i MMA Attack. A, jeśli nie splunął, to na pewno dał im solidnego prztyczka w nos, obnażając krótkowzroczność ludzi trzęsących polskim MMA, choć – dla bezpieczeństwa – prowadzanych na safundalskiej smyczy telewizyjnej.
KSW, MMAA? UFC!
Daniel Omielańczuk już po tym, jak skrzydlata wieść o jego mariażu z UFC rozniosła się lotem błyskawicy po rodzimej scenie, wspomniał, że MMA Attack wcześniej kontaktowało się z nim, ale z takich czy innych powodów do podpisania kontraktu nie doszło. Na takie dictum czołowi matchmejkerzy w Polsce w osobach Macieja Kawulskiego i Martina Lewandowskiego z czeluści zapomnienia wyciągnęli obwieszczenie, że tak, owszem, Omielańczuk jak najbardziej znajdował się na ich liście życzeń. Tak, jak i zapewne stu innych zawodników, którzy na pewnym etapie przekształcania KSW z organizacji sportowej w wydarzenie artystyczno-sportowe przemknęli przez zafrasowane głowy właścicielom największej polskiej i – jak chętnie wyrokują eksperci – najlepszej europejskiej organizacji MMA. Ot, po prostu w natłoku Piliafasów, Sappów i Asplundów refleks zawiódł.
Ciche oklaski – choć zaprawione zgnile kwaśną miną wobec ostatecznego fiaska zalotów wynikłego wskutek niemożliwych, jak trzeba domniemywać, do pokonania przeszkód – należą się MMA Attack i Fighters Arenie, które oddelegowały Pawła Kowalika do roli zestawiającego pojedynki, za samo podjęcie próby nawiązania bliższej relacji biznesowej z Danielem Omielańczukiem. Nie powinno to jednak szczególnie dziwić co bardziej zaprawionych w bojach obserwatorów polskiej sceny mieszanych sztuk walki. Nie od dziś bowiem wiadomo, że – pomimo tragikomicznego zestawienia, które obślizłymi fekaliami zalało wyborny tort zaserwowany na MMA Attack 3, pozostawiając w ustach smak, którego opisu Czytelnikom oszczędzimy – aspekty, którymi w zestawieniach kierują się matchmejkerzy MMA Attack i KSW są diametralnie różne.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – z perspektywy fanów fakt, że oddalony kilka tysięcy kilometrów od Polski Joe Silva dysponuje lepszym nosem, niż nasi rodzimi decydenci, którzy Daniela mieli na wyciągnięcie małego palca w bucie, może tylko cieszyć. KSW ze swoimi trzema galami w roku i siedmioma pojedynkami na każdej przy pomyślnych wiatrach być może wystawiłoby Daniela raz, dwa razy do roku, w przypadku MMA Attack – dzięki większej ilości pojedynków przypadających na wydarzenie – mogłoby wyglądać to odrobinę lepiej. W UFC natomiast… nie będzie inaczej, ale u White’a i spółki każda walka Omielańczuka będzie dla zmarniałych i wygłodzonych polskich fanów prawdziwą ucztą zaprawianą najlepszymi trunkami i potrawami. Nie wspominając o tym, że o ile w KSW Omielańczuk mógłby liczyć jedynie na kulawych emerytów będących na ostatniej prostej przed zakończeniem kiepskich na ogół karier, w MMA Attack na młodych, gniewnych i perspektywicznych, to w UFC potykał się będzie, daj Boże, ze ścisłą światową czołówką zaprawioną w bojach jak nikt inny na świecie.
Przyczyny
Kontrakt Daniela Omielańczuka podpisany został prawdopodobnie na pięć walk, a wynagrodzenie wynegocjowane przez Norberta Sawickiego, menedżera polskiego zawodnika, w odpowiedzi na nienegocjowalną – jak się onegdaj przy kontrakcie Mameda Khalidova chętnie i błędnie podkreślało – ofertą UFC opiewa na kwotę zbliżoną do 15 tys. USD za walkę. Okazuje się też, że wyjazd do USA nie oznacza automatycznie utraty wszystkich sponsorów, jak chętnie wbijano do głowy tłuszczy, podkreślając zasadność wyboru Czeczena, który umizgi Silvy odrzucił, ceniąc wyżej – do czego miał, ma i zawsze będzie mieć święte prawo – bezpieczną polską przystań unurzaną w celebrycko-sportowym sosie.
Trzy czynniki zadecydowały o tym, że Daniel Omielańczuk związał się z UFC. Nie wdając się określanie doniosłości każdego z nich, są to: wyniki sportowe, kontakty zagraniczne i płytka dywizja ciężka w UFC.
Omielańczuk ma za sobą jedenaście kolejnych zwycięstw i to ta liczba zdecydowanie bardziej, niż poziom jego rywali, zadecydowała o tym, że przedstawiono mu propozycję kontraktu. Tylko troglodyci mogliby potępiać Daniela, że brał walki, jak leciało – naturalnym bowiem jest, że na bezrybiu i rak ryba. Nie było innych ofert, więc nasz zawodnik decydował się na te, które otrzymywał. Jeśli jednak popatrzymy na rzeczonych jedenastu ostatnich rywali Polaka, to trzeba stwierdzić, że Omielańczuk, ujmijmy to tak, ma jeszcze wiele do zyskania i udowodnienia. Łączny bilans jego ostatnich jedenastu przeciwników w momencie podchodzenia do walki z Polakiem to 23 zwycięstwa i 24 porażki. Wśród nich było dwóch debiutantów i czterech zawodników z ujemnym rekordem. Pozostałym również daleko do klasy nie tylko wysokiej, ale choćby i średniej. Najważniejszym skalpem Daniela jest bez wątpienia jego ostatni przeciwnik, David Tkeshelashvili, który podchodził do walki z Polakiem, mogąc pochwalić się niezłym rekordem 8-5 i mając na koncie walkę z późniejszym, szybko jednak zwolnionym po dwóch porażkach, zawodnikiem UFC Tomem DeBlassem. Przegrał ją, ale przetrwał pełne trzy rundy.
Czy oferta od Silvy nadeszłaby, gdyby nie kontakty zagraniczne Norberta Sawickiego i, poniekąd, Michała Materli? Wątpliwe. Kontrakt naszego zawodnika z UFC jest w dużej mierze pochodną dostępu do odpowiednich osób – takie relacje często mogą znaczyć dużo więcej niż najlepsza choćby passa zwycięstw. Wszystko to powoduje, że Norbert Sawicki i książka kontaktowa w jego telefonie powinny stać się obiektem najwyższego pożądania dla innych polskich zawodników, którzy ceniąc rywalizację sportową ponad wszystko i będąc gotowymi podjąć ryzyko, marzą o tym, by ruszyć za ocean. Sawicki i jego kontakty oznaczają uchylenie drzwi dla pozostałych.
Nie do przecenienia przy tym doniosłym dla polskiego MMA wydarzeniu jest też aspekt, na który ani Daniel Omielańczuk, ani Norbert Sawicki nie mieli najmniejszego choćby wpływu – a mianowicie liczebność dywizji ciężkiej UFC. Obok muszej, królewska kategoria wagowa jest najmniej liczną w strukturach amerykańskiego giganta. Naturalnym zatem było, że poszukiwania zawodników do tej właśnie dywizji były, i zapewne nadal są, znacznie intensywniejsze niż przy pozostałych kategoriach, co stanowiło klucz do kontraktu Daniela Omeliań.. wróć – Omielańczuka, rzecz jasna.
Bohater Omielańczuk?
Daniel nie wydaje się być człowiekiem, który stanowiłby kwintesencję dziennikarskich wyobrażeń o medialnym wojowniku. O ile jednak jego podstawowym orężem będą wyniki sportowe, to nawet lepiej, że nie garnie się on specjalnie do kamery – skromność i pokora, których Polakowi nie brakuje, poparte dobrymi walkami będą sprzedawać się jeszcze lepiej, przynajmniej w środowisku fanów, którym bliżej do postawy Fedora Emelianenko, niż Chaela Sonnena. Oczywiście, Gangster z Oregonu też jest potrzebny, żeby dodać kolorytu szaremu czasami pejzażowi rzeczywistości mieszanych sztuk walki, ale..
Kolejna fala Omielańczukomanii – o ile manią możemy określić to, co działo się w środowisku konserwatywnych fanów MMA po ogłoszeniu informacji o kontrakcie z UFC – nadejdzie wraz z ogłoszeniem, na której gali wystąpi nasz zawodnik. Potem nadpłynie kolejna wraz z ogłoszeniem nazwiska rywala Polaka. Wreszcie do umysłów fanów wtargnie potężny sztorm oczekiwania wzmagający się z każdą godziną zbliżającą nas do boju Daniela w oktagonie, którego apogeum nastanie wraz z dźwiękiem gongu rozpoczynającego starcie Polaka w UFC i otwierającego nowy rozdział w polskim MMA.
BARTEK STACHURA aka naiver
Autor artykułu prowadzi bloga pod adresem www.Lowking.pl na którym Czytelnicy znajdą analizy różnych obszarów polskiego i światowego MMA oraz pełne satyry teksty poświęcone rodzimej scenie. Zachęcamy do odwiedzin bloga, na którym powyższy tekst został opublikowany po raz pierwszy. Zapraszamy też na MMANIA.PL
Najnowsze komentarze