Moja Legia

Piotr Szymanowski . Artykuly , Nagłówek 244 Brak komentarzy

Legia Warszawa – dziś kojarzy się młodym ludziom jedynie z piłką nożną. Nie ma w tym nic złego, w końcu Legia – Mistrz! Warto jednak uświadomić sobie, że piłka nożna w tym (dawniej) wojskowym klubie to nie wszystko.

Dziś, 15 sierpnia 2013 – Święto Wojska Polskiego. Pozwólcie na osobiste wspomnienie, oczywiście związane ze sportem. Dla mnie wojsko – to Legia Warszawa. Konkretnie okres, kiedy tam trenowałem (bez większych sukcesów) i patrzyłem na mój wielki, wspaniały klub.

To były lata 1968-1976. To nie jest opracowanie historyczne, więc wybaczcie pewne nieścisłości. Jedyne źródło, z którego korzystam to moja pamięć.

Legia wtedy – to nie tylko Warszawa! Legia miała sekcję sportów zimowych w Zakopanem!

Jednak, prawie wszystkie sekcje mieściły się na terenie pomiędzy ulicami Czerniakowską, kanałkiem Piaseczyńskim, Myśliwiecką i Łazienkowską. Z tym, że południowa granica klubu rozciągała się jeszcze na obszar lodowiska Torwar, które – nie miało dachu nad główną taflą, ale za to miało dwie tafle – małą, treningową, która była pod dachem i dużą – odsłoniętą.

Na Torwarze, od strony Czerniakowskiej mieściła się sekcja hokejowa Legii i (ale tu już pamięć może mnie zawodzić) jazdy figurowej na lodzie.

Zacznijmy wędrówkę od narożnika, gdzie kanałek Piaseczyński dochodził do Myśliwieckiej.

Korty tenisowe, sekcja tenisa, czyli kort główny – dokładnie tam, gdzie jest obecnie. Tyle tylko, że zimą był on doskonałym lodowiskiem! Zimy wtedy były poważne!

Domek kortowy, szatnie i – o ile pamiętam – mały bufet. Na pięterku szatnia, biuro, z niego wyjście na mały taras, który był podczas meczów – lożą honorową.

Pamiętam mecz o Puchar Dawisa (lata 60. lub początek 70.) z udziałem Wiesława Gąsiorka, Mieczysława Rybarczyka po stronie polskiej. Mecz ze Związkiem Radzieckim. Na trybunie honorowej – ambasadorzy obu „zaprzyjaźnionych” krajów. Pan Redaktor Bohdan Tomaszewski, siedzi wśród widzów i na żywo komentuje spotkanie dla Polskiego Radia. W przerwie na trybunie pojawia się facet w białym kitlu i czapce, taszcząc skrzynię z lodami. Pan Tomaszewski prosi o waniliowe. Lodziarz podaje, Pan Bohdan sięga do kieszeni i pyta o cenę. Na to sprzedawca z ukłonem: „Dla Mistrza od firmy!”

Mecz trwa, sędzia popełnia ewidentny błąd na korzyść gospodarzy. Zapada cisza. Nikt na trybunach, ani żaden z zawodników nie mówi słowa. Cisza, cisza, cisza… Wtedy z wnętrza domku klubowego rozlega się sygnał telefonu. Cisza i ten dźwięk przeszywający ciszą.

„Sędzia, do telefonu, Sowieci dzwonią podziękować!” – rozlega się teatralnym szeptem z trybun. Potężny śmiech wybucha na wypełnionych po brzegi kortach i unosi się aż do Agrykoli.

Wróćmy do planu obiektu. Korty treningowe wyglądały prawie tak samo, jak obecnie, tylko na zimę nie były przykrywane namiotami, ale służyły za ogromne, publiczne lodowisko.

Natomiast pod trybunami kortów mieściły się inne sekcje. O ile pamiętam były to:

Lekkoatletyczna, która trenowała na terenie od strony Myśliwieckiej do MDK.

Kolarska, której zawodnicy wyjeżdżali na treningi główną bramą od Łazienkowskiej.

Sekcja zapasów klasycznych miała biuro (jeden pokój) na parterze i tamże szatnię. Sala treningowa znajdowała się w piwnicy i miała jedno otwierane okno. Z tym, że żeby je otworzyć – trzeba było wejść po linie. „Od smrodu jeszcze nikt nie umarł, a od przeziębienia wielu!” Mawiali nasi trenerzy ze Świętej Pamięci Bolesławem Dubickim na czele.

Wychodząc z sekcji, szło się obok boiska treningowego (w tym samym miejscu, co dziś) w stronę budynku głównego. Tam mieściły się sale, a właściwie salki treningowe innych sekcji. Zaczynając od lewej, czyli od kanałku, stojąc twarzą do wejścia do budynku (do boiska) były to:

Sekcja szermiercza – przodująca pod względem urody trenujących tam dziewczyn.

Dalej – sekcja podnoszenia ciężarów, łomot fajer ciskanych na pomost, skośne ławki przyczepione do drabinek, ciasnota, smród i… wyniki!

Na lewo od wejścia, patrząc w stronę płyty głównej – pięściarze. Tam raczej strach było wejść, patrzyło się na nich przez okna.

Doszliśmy do bramy głównej, wychodzącej na ulicę Łazienkowską, przez którą wpadali, pochyleni w zakręcie kolarze.

Nieco w lewo, za żyletą – basen ze słynną wieżą do skoków.

Tak to wyglądało….

Tamta atmosfera, obecność tylu sportowców, tylu dyscyplin, tak skrajnie różnych, jak choćby boks i tenis, szermierka czy ciężary, wzajemna bliskość i duma z białego napisu LEGIA na zielonym dresie – tworzył coś niepowtarzalnego.

Wiem, że wszyscy zarzucali Legii podbieranie zawodników do zasadniczej służby wojskowej i osłabianie w ten sposób innych klubów. Wiem, że ówczesna potęga Legii była budowana na wzór CSKA (Centralny Sportowy Klub Armii) Moskwa, że rządzili klubem panowie w mundurach, których przeszłość nie była powodem do chluby.

Ale, było fajnie! Wiecie dlaczego?

Wtedy, gdy wieczorem wracaliśmy z treningów z salki pod trybunami kortów, obok bocznego boiska – zatrzymywaliśmy się na chwilę.

Kazimierz Deyna trenował swoje słynne rogale i można było złapać niecelną piłkę i podać mu ją osobiście!

Przepraszam za te osobiste pisanie, ale wy – kibice i kibole na pewno chcecie wiedzieć więcej o swoim ukochanym klubie. Dlatego napisałem tych kilka zdań.

Piotr Szymanowski

Tagi: hokej   Kazimierz Deyna   podnoszenie ciężarów   szermierka  

Piotr Szymanowski

Uprawiał wiele dyscyplin, od jazdy figurowej na lodzie w czasach przedszkolnych, przez hokej (Legia Warszawa), zapasy klasyczne (Legia Warszawa), do żeglarstwa (Baza Mrągowo). W 1990 zaczął wydawać własny miesięcznik „PAKER” o sportach sylwetkowych i siłowych. Następnie był redaktorem naczelnym w kilku miesięcznikach o podobnej tematyce. Od początków, czyli od 2002 roku, związany z polskim MMA. Pisał w walkach w klatkach, kiedy inni krytykowali to na potęgę. Autor kilku książek o historii polskiego sportu oraz o piłce nożnej.